Buka puka do bram Synaju - fotoreportaż



Biorąc pod uwagę obecną sytuację w Egipcie postanowiłam napisać co nieco o miejscu, które mnie zauroczyło a nie jest wystarczająco doceniane przez turystów.  Buka odsłania Wam rąbek  tajemnicy jaką kryje w sobie ten wspaniały półwysep.

Moja miłość to Synaj!

Raczej nie kieruję się destynacjami popularnymi, dlatego mój wybór padł na Tabę, jeden z 3-4 głównych resortów Egiptu nad Morzem Czerwonym.  Już podczas jazdy autobusem z lotniska w Sharm el – Sheikh do Nuweiby zaczęły się stopniowo piętrzyć piękne góry, które są wizytówką Synaju.

Sama Nuweiba jest traktowana raczej jako stacja przesiadkowa do dalszej podróży ale mimo braku „luksusowych” warunków zrobiła na mnie pozytywne wrażenie swoim spokojem i pięknymi plażami. Sama okolica może nie jest zbyt zachęcająca do spacerów, bo dookoła raczej nędzne budynki ale jeżeli ktoś ceni spokój to tam na pewno go znajdzie.  W okolicy oczywiście można też znaleźć hotele o wysokim standardzie ale tak jak już kiedyś wspominałam mi jakoś szczególnie na tym nie zależy. 


Nuweiba


Tu gdzie bieda styka się z luksusem

Taba to rozciągnięta na długości kilkunastu kilometrów miejscowość turystyczna w północnej części czerwonomorskiej Zatoki Akaba. Zwana jest też często „bramą na Synaj”.  Jak na całym Synaju w okolicznych domach lub raczej szałasach mieszkają Beduini. W Tabie działa przejście graniczne z Izraelem i położonym w bliskiej odległości Eljatem. Jeżeli ktoś szuka rozrywki doradzam kompleks Taba Heights, a jeżeli ktoś wybiera spokój to jeden z hoteli położonych wzdłuż głównej drogi. Z tym, że od razu dodam, że główna drogą przejeżdża tak mało samochodów, że u nas pewnie na gminnej drodze jest większy ruch ;)

Czym przyciąga Synaj?

Przede wszystkim to magiczne miejsce, dla jednych miejsce beztroskich zabaw, a dla innych miejsce styku trzech wielkich religii – judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. To tutaj Mojżesz otrzymał Dziesięć Przykazań i przeprowadził Lud Wybrany przez Morze Czerwone, tędy Rodzina Święta uciekła przed Herodem. Przez tysiące lat chrześcijańscy pustelnicy osadzali się w okolicy Wadi Feiran a muzułmanie pielgrzymowali tędy do Mekki.

To tutaj lazurowo – błękitne morze kontrastuje z surowymi  czerwono-żółtymi skałami piaskowca.
Ja póki co miałam okazję zobaczyć Górę Synaj i Kolorowy Kanion.

Od razu uznałam, że góra Synaj to jedne z najpiękniejszych miejsc jakie widziałam i póki co trzymam się tej wersji.  

Trochę o samej górze. Góra Synaj (arab. Dżabal Musa) lub inaczej Góra Mojżesza to miejsce gdzie Jahwe przekazał Mojżeszowi Dziesięć Przykazań. Góra wznosi się na wysokość 2285 m. n.p.m. , a na jej szczyt prowadzą 2 drogi. Podejście łatwiejsze, tzw. Sikkat al.-Basza, czyli „wielbłądzie”, na którą trzeba zarezerwować ok. 2-3h. Trasa trudniejsza zwana „Schodami Pokutnymi” lub też „Sikkat Sajidna” jest krótsza i podejście zajmuje ok. 1,5h.  Dlaczego trudniejsza? Bo trzeba się tutaj zmierzyć z 3750 stromymi stopniami, wykutymi w skale przez mnichów. 

Moja przygoda z Dżabal Musa zaczęła się w nocy, bo aby dojechać tam z jakiegokolwiek cywilizacyjnego miejsca potrzeba troszkę czasu. Jazda z Taby zajęła nam ok. 2h. Dlaczego warto zarwać noc? Bo Synaj najlepiej prezentuje się o wschodzie słońca. Podejrzewam, że przy zachodzie też, ale wchodzenie w upale jakoś tak mnie nieco mniej przekonuje :)

Jak się okazało naszym opiekunem został mówiący po polsku Egipcjanin – zwany Atito. Po dojechaniu na miejsce okazało się, że Atito leniuszek zostaje na dole, a dalej poprowadzi nas znawca terenu, chłopak ok. 16-17 lat Husejn. Padło pierwsze pytanie „kto zna język angielski?”. Podnoszę rękę, rozglądam się i klnę w duchu za moją prawdomówność bo zostałam nominowana na wycieczkowego tłumacza.

Biorąc pod uwagę, że jest środek nocy, a noc  czarna, że oko wykol, każdy z nas otrzymuje latarkę co by się po drodze nie zgubić.  Ruszamy i przez najbliższe 2h każdy z nas wpatrzony jest w strumień światła przed nami aby nie stracić zębów.  Na początku trasa pnie się lekko ku górze.  Tempo Husejna jest dość ambitne i po jakiś 40 min. nasza grupa się nieco rozciąga. Proszę go o chwilę cierpliwości aby nikt po drodze się nie zgubił, ani nie został bardzo z tyłu. Nasz przewodnik w ogóle nie wygląda na zmęczonego. Po drodze sporo rozmawiamy i okazuje się, że mieszka w okolicy i każdego dnia wchodzi na szczyt z różnymi grupami. Husejn prosi o ponaglenie reszty zespołu ze względu na czas. Zależy nam aby wschód słońca obserwować już ze szczytu. Tylko co tu zrobić jak za plecami bunt! Proszę o chwilę odpoczynku. Ludzie są bardzo zmęczeni bo droga pnie się już dość stromo i trzeba zmagać się z wysokimi stopniami. Ja jak zwykle w górach dostaję taki zastrzyk adrenaliny, że nie odczuwam w ogóle zmęczenia, ale demokratycznie trzeba dostosować się do reszty grupy. Wymuszamy 10 min. odpoczynku i ruszamy dalej. Przed nami najgorszy odcinek, stromo pod górę i cały czas schody. Słychać jęczenie, ale Husejn nie daje za wygraną i bez jakiegokolwiek zmęczenia pnie się ku górze.  Ja decyduję się pomóc wspinać się jednej z osób przejmując jej polar i plecak. O ile do tej pory wszyscy byliśmy ubrani pod szyję a był to czerwiec, to walcząc z ostatnim odcinkiem  podejście każdy się rozebrał. Husejn informuje mnie aby przekazała reszcie, że kiedy dojdziemy do kilku „szałasów” powinniśmy od razu kierować się do nr 4. Czekam na każdego z naszej ekipy informując go o odpoczynku w szałasie nr 4 i zamykam  grupę.

Na zewnątrz powietrze jest rześkie, nawet bardzo, więc jak tylko się zatrzymujesz na chwilę to robi ci się chłodno. Czuć to tym bardziej kiedy docieramy do szałasów i wchodzimy do środka.  Tam jest kolorowo i bardzo przytulnie, od razu robi nam się ciepło. Można tam kupić coś do zjedzenia i napić się ciepłego. Co jak co ale biznes musi kręcić się wszędzie tak samo :) Beduini też muszą za coś żyć.

szałasik nr 4
Podążając za moją wrodzoną ciekawością zaczęłam przyglądać się pewnym kamieniom leżącym w misce. Moje zainteresowanie zostało szybko zauważone i młody beduiński chłopiec zaczął tłumaczyć mi dlaczego kamienie tam leżą i co w nich takiego szczególnego. Otóż patrzę a on ma pod pseudo ladą 2 butle gazowe i wrzuca na jeden z palników taki kamień wielkości małej pięści. Każę mi obserwować się stanie i co chwila przewraca kamień. Po jakiś 3 minutach delikatnie stuka w kamień i otwiera się jego wnętrze. A tam…..kwarc! Ja nigdy czegoś takiego nie widziałam więc dla mnie to było WOW. Od razu wsadziłam mu do ręki 2 dolary i skitrałam ten kamień. Mam go do dzisiaj :) Takie naturalne pamiątki lubię najbardziej.
Po 30 min. odpoczynku ruszamy już na ostatni odcinek – szczyt góry Synaj aby podziwiać wspomniany wschód słońca. Jest bardzo zimno więc ubieramy na siebie wszystko co mamy. Nie ma się co dziwić w końcu to góry.

Na samym szycie góry znajduje się kapliczka, obok której można podziwiać wschód słońca. Kiedy wchodzimy jest jeszcze dość ciemno, ale Husejn doradza wejście i poczekanie z powodu dość dużej ilości chętnych chcących podziwiać ten magiczny moment.  I dobrze doradza bo na górze jest już „morze ludzi”. Co prawda większość jeszcze śpi ale i tak porozkładani są na sporej części szczytu. Jednak dla każdego coś się zawsze znajdzie. 


Oczekujemy cierpliwie i powoli zaczyna się robić coraz jaśniej, pojawia się jasna łuna na horyzoncie a za nią mała żółta kula. Przepiękna chwila. Kolory gór nabierają nowych odcieni i w końcu można zobaczyć gdzie my właściwie dotarliśmy. Jak okiem sięgnąć same skały. Dookoła słychać „ochy” i „achy” bo widok naprawdę zapiera w dech w piersi. To super czas na strzelenie kilku fotek :)




Po około 40 minutach od wschodu rozpoczynamy zejście na dół. Już po chwili słońce dość mocno operuje. Im niżej tym goręcej. Witaj z powrotem prawdziwy żarze Egiptu ;) Przyjemnie się schodzi w dół po takim wysiłku. Tutaj każdy już idzie własnym tempem bo droga kieruje się tylko w jednym kierunku – monasteru św. Katarzyny. Samo zejście zajęło nam troszkę ponad 2h. Widoki oceńcie sami :)











Widok na szałasy
Nr 4 :)

Husejn









Sam monastyr położony jest jakby w dolinie i idealnie komponuje się z otoczeniem. Po obu jego stronach wysoko piętrzą się góry, w jednej z nich dojrzałam zabudowania wykute w skale. Nawet drzewa ktoś tam posadził. Na pewno oryginalne miejsce na dom. Prawosławny klasztor nazwany od imienia chrześcijańskiej męczennicy, św. Katarzyny. Monastyr powstał w VI wieku ale jego początki sięgają IV w. kiedy to bizantyjska cesarzowa Helena nakazała budowę kaplicy wokół domniemanego Krzewu Gorejącego. Należy do najstarszych z istniejących dzisiaj klasztorów chrześcijańskich i wznosi się na wysokości ok. 1570 m. n.p.m. Do głównych atrakcji całego zespołu klasztornego należy: kościół Przemienienia, podobno najstarszy czynny kościół na świecie,  kaplica Krzewu Gorejącego, dziedziniec ze studnią Mojżesza, przy której spotkał on siedem córek Jetro, z których najstarszą Seforę pojął później za żonę, kaplica św. Tryfona, zwana także Domem Czaszek z poukładanymi kośćmi wielu pokoleń zakonników i pustelników i wieża Klebera.

Klasztor Św. Katarzyny



Po prawej Krzew Gorejący

Całość składa się na niesamowitą 1 dniową wycieczkę, ale warto zostać tam dłużej aby w pełni poczuć ducha Synaju.

Synaj obfituje również w inne atrakcje. Kolorowy Kanion, jeden z naturalnych cudów Synaju. Tworzy go labirynt skał z piaskowca w odcieniach żółci, purpury, czerwieni, koloru fuksji i złota, dochodzących w niektórych miejscach do wysokości 40 metrów. Różnorodne formy, wyrzeźbione przez wiatr, piasek i wodę oraz zmieniające się wysokości skał wymagają chwilami wspinaczki, więc warto być na to przygotowanym. Na miejsce najlepiej dotrzeć wczesnym rankiem — nie tylko ze względu na pogodę, która po południu już daje się mocno we znaki. 

To miejsce można podziwiać w zorganizowanych grupach z przewodnikiem. Oczywiście dedykowana do tego baza Beduinów jest po wcześniejszych ustaleniach do dyspozycji turystów.











Chyba warto tu przyjechać :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Buka w zderzeniu z cywilizacją: Japonia, cz. I „Aoi Matsuri”

Dlaczego Buka pokochała Transylwanię, Rumunia cz. 3

Bałkańska przygoda Buki, cz. 2, z Serbii do Czarnogóry